Witajcie
Chociaż mamy jeszcze kalendarzowe lato, to ja już czuję w powietrzu jesień. To nie oznacza niczego dobrego, bo dla mnie ta pora jest nieco przygnębiająca. Ale wiąże się z tym jeden plus. Trzeba będzie zmienić garderobę. Lubię wracać do różnych ciuchów, a jak pomyślę, że znowu założę mój płaszczyk i botki, to aż śmieje mi się buzia. Ale w sumie nie o tym miał być ten post.
Czując delikatne ochłodzenie nabrałam ochoty na czekoladę, ale dbając o linię musiałam zapomnieć o takiej słodyczy i zamiast tego kupiłam sobie bronzer, który jest wierną kopią brązowych tabliczek. To pewnie dobrze Wam znany „Délice de Poudre” od Bourjois. Zachwyca mnie w nim wszystko.
Na początku spodobało mi się opakowanie. Z wierzchu przypomina miniaturkę książki, ale po otwarciu zobaczyłam prawdziwą czekoladę! Aż miałam ochotę go zjeść. Dostępne są tylko dwa odcienie, do cery jasnej i ciemnej. Ja wybrałam ten drugi, chociaż nie jestem jakoś specjalnie opalona. Ale z tego co wiem, bledszą wersję ciężko jest dostać w polskich sklepach. Ale do konturowania dobry będzie nawet mocny brąz.
Największy plus daję za piękne, matowe wykończenie. Dzięki temu mogę go nakładać na policzki, ale także używam go do konturowania. Delikatne drobinki niby są lekko zauważalne, ale na twarzy nie widać żadnego brokatu. Dodatkowym atutem jest to, że mogę nim stopniować efekt. Jedno muśnięcie daje subtelną opaleniznę, ale już dwa podkreślą kości policzkowe. Nie mam do niego zarzutów. Nawet na twarzy utrzymuje się długo. W ciągu dnia nie robiłam żadnych poprawek.
Nie mogę się wypowiedzieć o wydajności bronzera, bo używam go od kilku dni, ale wydaje mi się, że na długo mi wystarczy, bo jak na razie nawet żadne tłoczenie się nie zniszczyło. Jedyne, co mnie do niego zraża, to cena. Niestety za 16,5 g zapłaciłam 59 zł. To dosyć dużo jak na bronzer, ale myślę, że było warto.
A czy Wy macie „Délice de Poudre” w swoich kosmetyczkach? Jeśli tak, to dajcie znać w komentarzach.
uwielbiam ten puder, zawsze mam ochote na czekolade jak robie makijaz:)